środa, 3 lipca 2013

Brassens był prorokiem

Gdy w latach sześćdziesiątych do poety i śpiewaka Brassensa zwracali się dziennikarze, by opisał co pikantniejsze szczegóły ze swojego życia, zawsze odmawiał. Gdy miał już dość, napisał w 1962r, tę oto piosenkę, która w polskim tłumaczeniu Łobodzińskiego nosi tytuł "Cena sławy". Nagranie pochodzi z 1972r. Dziś, w dobie Facebooka i podobnych serwisów, tekst ten brzmi jakoś inaczej, proroczo.



Zaszyłem się już dawno w domowym ukryciu,
Od szosy głównej w bok zadowolony z życia.
Niechętny, by zapłacić cenę sławy mej,
Na laurach spoczywając jak statek na dnie.
Wiadomo wszak, że zawsze znajdą się doradcy,
Co wmówią ci, że masz spowiadać się na cacy
I by nie zatarł się po tobie żaden ślad
Co pikantniejsze sprawki wywlekać na jaw.

Cóż, sława to jest, proszę was
Zabawa lub paskudna gra

Wynika z tego, że mam wszelki wstyd porzucić
(Choć przecież się to z mym sumieniem jednak kłóci).
Ujawnić mam gdzie, z kim rozpustnie spędzam czas,
Pozycji ulubionych katalog mam dać.
Lecz gdybym zaczął tu wymieniać po nazwiskach,
To ileż wiernych żon dostałoby po pyskach,
A iluż bym przyjaciół stracił w jeden dzień?
Nie mówiąc już, że w noc na dwór wyjść bałbym się.

Lecz muszę wyznać, że przeraża mnie to wszystko,
Nie cierpię chorobliwie ekshibicjonistów
I wolę, by mój organ znało, wierzcie mi,
Te parę kobiet, lekarz i już więcej nikt.
A może jednak mam jak gwiazda wam rozbłysnąć
I machnąć tu czy tam skandalik towarzyski?
Czy grzechot moich genitaliów w biały dzień
Zagłuszyć miałby czysty ministrantów śpiew?

Na przykład taki fakt: światowa pewna dama,
Do której zwykłem wpadać w wieczór albo z rana
Raz na jedwabnej sofie zniewoliła mnie
I zaraziła czymś, czym do dziś brzydzę się.
Więc dla większego szumu, dla własnej reklamy
Mam oto kalać święty honor owej damy?
Po mieście latać i rozgłaszać tam i tu
Że od Markizy Y mam gnid cały wór?

Bóg świadkiem, że mnie łączy komitywa szczera
Z nie byle kim: z ozdobą paryskiego kleru.
On - katecheta, ja - poeta brzydkich słów.
On przy mnie mówi: "amen", ja przy nim: "o ku...",
Lecz po cóż zaraz pisać grubymi wołami
Żem raz zaskoczył go u kolan mej kochanki.
On cicho nucąc psalm szykował się do mszy
Zaś ona mu w tonsurze zabijała wszy.

Tłum chciałby, żeby miast gitary w mych ramionach
Co dzień kręciła się ina gwiazda filmowa.
Do diabła, czemu to, z kim spędzam każdą noc
Ma przynieść chwałę mi? Nie rozumiem za grosz.
Cóż, pismak składa hołd bogini o stu twarzach
A ta chce, żebym ja ot, w formie komentarza
Przedstawił panią X i dodał jeszcze, że
Na jej wzgórek Wenery co noc wspinam się.

A może chcecie, bym się przyznał wam z ochotą,
Że tak, jak wielu z was zwyczajną jestem ciotą
I żebym chód panienki przyjął jako swój,
Bym biegał jak gazela, a nie lazł jak wół.
Lecz nie dam wam, hultaje, także tej radości,
Bo miłość grecka mi nie sprawi przyjemności.
A zresztą nawet grosza nie wart cały kram
Pederastyczna zbrodnia to już nie ten szpan.

Ten szybki Tour de France po plotkach dziennikarskich
Wykazał, że nie zaspokoję was, ciekawskich
I miast sensację wzbudzać, wolę ćwiczyć słuch,
Piosenki sobie śpiewać i drapać się w brzuch.
Jak ktoś chce, bym zaśpiewał, zrobię to w try miga.
Jak nie, to przecież też nie dzieje mi się krzywda.
Niechętny, by zapłacić cenę sławy mej
Na laurach sobie spocznę jak statek na dnie.

Dla miłośników gitary - utwór w tonacji e-moll, akordy:

em, E7, Fis, hm
E, am, D, G
C, F, H7, em
F, em Fis, H
II: am, em, H, em

Ref: G, H, em, D, em

Niestety nie władam językiem francuskim, do tłumaczenia angielskiego miałbym pewne zastrzeżenia (recipes to są przepisy kuchenne a nie recepta czy przepis na życie), polski tekst również trochę zgrzyta (grzechot genitaliów? hm...), ale wiem, że taki tekst szalenie trudno przetłumaczyć.